odchudzicsie
U mnie wakacje w miescie to i tak jakbym wyjechala nad jezioro.Za lasem kapielisko,wkolo same lasy,rano pachnie jakbym nad morzem mieszkala.Wiec caly dzien nad woda po poludniu wycieczki rowerowe po lesie a ze miedzy lasami stawy to przy okazji goracych letnich wieczorow biegi po wodzie,chlapanie sie i oczywiscie mokrzy do domu wracamy.
W brzydka pogode mamy place zabaw pod oknem i kupa kolegow i kolezanek do towarzystwa w zabawie,a mama sobie na lawce siedzie jak kwoka na grzedzie i z innymi przekupami bedzie ploty uskuteczniac. :-P Uroki malego miasta :lol: :mrgreen:
U mnie była taka sytuacja:
popołudnie nad jeziorem - kąpieliskiem, gdzie można wprowadzać psy, aczkolwiek nie wszyscy byli z tego zadowoleni :lol:
Chcę się przebrać, Kulka siedzi mokra w transporterze. Podchodzą chłopcy (trzej) i jeden z nich "A to co?" i pokazuje na transporter. "O, patrz, pies". I zaczynają wciskać paluchy przez kratkę. Kulka zaczyna warczeć, bo chłopcy pokrzykują, Kula na ogół jest spokojna. To im mówię: "Zostawcie ją, bo ugryzie". Dopiero po chwili ustąpili, przekomarzając się ze sobą :/ I co by było jakby ugryzła? Wiem, Kulka jest mała, ma słaby uścisk, ale... :roll:
Ale jeśli idę na spacer i jakieś dziecko chce pogłaskać Kulkę to CZASEM się zgadzam. Ostatnio jakiś maluch zaczął ją niezdarnie klepać po głowie, nadepnął na ogon, a psina tylko go odsunęła (ogon) i dalej dawała się głaskać - rozmerdana ;) Kula lubi dzieci.
A co do Twoich pytan o airedale i wode. Generalnie, tak jak już ktos napisał - airedale lubią sie taplac, poza tym w wiekszosci kochają pływać, aportowac z wody i nurkowac. Tyle, ze naogol musza do tego dojrzec, tak jak już ktos wspomniał - są ostrozne i młody pies stopniowo oswaja sie i przyzwyczaja sie do wody jak do każdej nowości. To było tak ogolnie.
A teraz nie omieszkam opowiedzic o moich airedalach i wodzie :D
Nasza pierwsza suka - Jaga - trafiła do nas jeszcze przed moim urodzeniem, wiec jej wodnych początkow nie moge pamietac. Ale odkąd cokolwiek pamietam - to byl pies, ktory uwielbial pływac, wspaniale aportowała i uwielbiała tez nurkowac. Wyławiała wrzucane kamienie, albo mokre patyki, ktore zmiast utrzymywac sie na powierzchni - toneły. A na wakacjach zawsze asystowała przy moich kapielach, pilnowała żebym nie wypłynela za daleko, zawsze pływała gdzies w pobliżu, wokol. Jak miała 7 lat - znajomy mysliwy zabrał ją na kaczaki i okazalo sie, że jest znakomitym aporterem. Z jednym wyjatkiem - raz kaczka spadła blisko drugiego brzegu jeziora i Jaga dopłynela do niej, zaniosła na ten bliższy brzeg, po czym z pustym pyskiem wróciła do pana...
http://www.imagestation.com/picture/...0/f50475d9.jpg
to moje ulubione zdjecia z cyklu - Jaga na Helu
http://www.imagestation.com/picture/...3/f50475d7.jpg
Wiga, moja nastepna suka - tym razem wychowana przeze mnie od szczeniaka - rowniez kochala wode. Miała tylko jedno złe doswiadczenie z naszego pierwszego pływania wspolnego. Pojechałysmy na Mazury - ona juz wczesniej znala wode, uwielbiała pływac w stawie w parku, aportowac patyki. Ale to było nasze pierwsze wspolne wejscie do wody i pech chcial, że było to takie jezioro, ze bardzo długo było płytko. Tzn ja musiałam isc, a pies płynąl przy nodze - kiedy doszłam do miejsca gdzie wreszcie mogłam sie zanurzyc - Wiga była już padnieta. I potem długo musiałam ja przekonywac, ze nasze wspolne kąpiele nie musza zawsze byc tak męczące. Ale złapała o co chodzi i na kolejnych wakacjach pływałysmy razem w roznych jeziorach, czasami były to wyprawy na drugi brzeg połaczone ze spacerem. Pływała ze mna tez na żaglowce. Raz koledzy wyrzucili mnie za burte - wyrzucali wszystkie dziewczyny z łodki - tylko Wigi nie - bo ta sama wskoczyła od razu za mna. Wiga uwielbiała tez polowac na raki - potrafiła godzinami czaic sie w wodzie i co jakis czas zanurzała łeb, ale raki były szybsze. Na jednych wakacjach nawet oczyściła nam poł kąpieliska z szuwarow - wyrywała je z korzeniami w trakcie swoich czatow na raki. Była bardzo skrupulatna, zajmowała sie tym codziennie :lol:
Teraz jest ze mna Fuka. Z Fuką i woda - niestety zaczeło sie dosc niefortunnie. Miala 4 mce, był koniec lutego i pojechała z moimi rodzicami na wies gdzie był swiezo wykopany staw. Najpierw był to tylko duzy dol, na ktorego dnie było troche wody. Ot taka duza kałuza, przez ktora przbiegala nie raz. Potem napuszczono wody i tak sie stało, ze moj ojciec nie przewidzial co moze zrobic pies i zawołał ja kiedy była akurat po drugiej stronie. Poleciała do niego na skroty przez "kałuże", tyle, ze to juz nie była kałuża, a z tamtej strony był akurat urwisty brzeg i było bul bul.... Po chwili wypłynela, ale po dzis dzien unika tego stawu. Najpierw w ogole unikała każdej wody. Bała sie zbliżyc nawet, jakby woda miała ją zaraz ugryżc. Potem stopniowo ją oswoiłam na tyle, ze zaczeła wchodzic i brodzic, ale bardzo pilnowała żeby miec grunt pod nogami. Chetnie przynosiła aporty, ale gdy rzucałam na głeboka wode - płakała i bała sie popłynąć. Aż w koncu kiedyś chec przyniesienia zabawki przewazyla i popłyneła. Teraz w znanych sobie miejscach pływa chetnie i lubi to, ale w nowych - dalej jest bardzo ostrozna - najpierw sprawdza dno i potem stopniowo naogol sie oswaja. Ale niestety nie pływa ze mna, no i w tym pamietnym stawie - do ktorego do niedawna nawet nie wchodzila - a po dzis dzien pilnuje żeby miec grunt pod nogami. Niestety jak widac - nie jest najlepszym pływakiem, właśnie mineły 4 lata, a ona ciagle jest bardzo nieufna i ostrozna. A pisze o tym dlatego żeby pokazac, ze mimo, ze airedale generalnie kochaja pływac - z młodym psem trzeba uwazac i nigdy nic na siłe. Żadnego wrzucania psa do wody tak dla zachety. Bo jak widac - chociaz Fuki nikt nie wrzucił - ale pierwsze negatywne doswiadczenie - zostawia trwały slad.
Wypad w Alpy (2) - Dolomity
10 Załącznik(ów)
Rankiem zwijamy się, machamy Czechom na pożegnanie i wracamy do Bledu obfotografować jezioro. Mimo położenia w centrum miasteczka, jego woda jest kryształowo czysta, pełno w niej ryb, przy tym jest dość ciepła i zachęca do kąpieli (od zachodu jest plaża i kąpielisko). Odchodzi stąd piękna, widokowa droga nr 209 do doliny Bohinjskiej, niestety dolina jest ślepa, a to 50 km w jedną stronę, więc odpuszczamy. Wybieramy za to inną, równie atrakcyjną drogę. Podążamy do Kranjskiej Gory, żeby obejrzeć słynną Velikankę w Planicy. Stamtąd wspinamy się „ścieżką dla kozic” jak to określa przewodnik, uważaną ponoć za najpiękniejszą widokowo drogę w Słowenii. Droga została zbudowana przez jeńców rosyjskich podczas I WŚ, pokonując ok. 1000m wyprowadza na przeł. Vrsic (1612m) i składa się z samych zakrętów. Pełno tu oczywiście samochodów i wlokących się kamperów. Dodatkowym utrudnieniem jest położona na zakrętach granitowa kostka, co powodowało, że niektóre prawe winkle trzeba przechodzić na jedynce. Na przełęczy mnóstwo aut, bowiem jest to dobry punkt wyjściowy na najwyższy szczyt Alp Julijskich oraz Słowenii – Triglav (2864m). W dół już poszło łatwo, bo po południowej stronie nie ma kostki tylko ładny asfalt. Zatrzymujemy się na obiad na Paso di Predil, jeszcze po słoweńskiej stronie granicy. Sporo tu już motocyklistów na włoskich blachach. Za chwilę i my podążamy w stronę Tolmezzo. W Villa Santina konsumujemy lody i ścigając się z burzową chmurą osiągamy Paso di Mauria. Stąd już tylko 50km do Cortiny, nazywanej „Królową Dolomitów”. Wybieramy pierwszy z brzegu kemping Dolomiti z pięknym widokiem na urwiska Sorapis.
Czwartego dnia, by dać wytchnienie naszym obolałym członkom, postanawiamy wyjść w góry. Na słynne ferraty nie mamy sprzętu ni kondycji, ale podchodzimy ponad tysiąc metrów do malowniczego jeziorka Federa i jeszcze trochę na przełęcz Ambrizzola. W kontemplacji krajobrazu z tarasu schroniska G. Palmieri znakomicie pomaga niefiltrowany Ayinger (niestety za 4,50EUR). Piękno Dolomitów rzeczywiście potrafi rzucić na kolana, dumne trzytysięczniki prezentują w słońcu swe urwiska: Tofana di Rose, Tofana di Mezzo, Monte Cristallo, Sorapis, Rochetta – to tylko niektóre wybitne szczyty w otoczeniu Cortiny. Po południu jednak pułap chmur ustala się na ok. 2,5 km i wierzchołki znikają. Wieczorne chmury zwiastują burzę, ale na szczęście jakoś się wszystko rozmywa. Włoskiego piwa nie dane nam było się napić, w kempingowym sklepiku nabywamy jakieś niemieckie, Drehmer chyba, za to w cenie 1,20EUR za 0,66l.
Piąty dzień zapowiada się ambitnie. Najpierw podjazd pod ikony Dolomitów, imponujące skalne wieże: Trzy Ściany (Tre Cime di Lavaedro – Drei Zinnen). Powyżej Misuriny bramka – wjazd 10EUR. Płacimy bez wahania, bo warto. Droga pnie się zakosami coraz wyżej, a widoki coraz bardziej przyciągają uwagę. Wjeżdżamy na najwyższy parking, zostawiamy moto i idziemy łatwym trawersem na pobliską przełęcz Col de Medo (2324m). Zaglądamy do sąsiedniej doliny – debeściarska panoramka, kurczę, połaziłoby się jeszcze po górach, a tu trzeba jechać. No cóż, jeszcze tu wrócimy! Jeszcze motocyklista z Niemiec robi nam pamiątkową fotkę i zjeżdżamy, praktycznie cały czas w dół, aż do Lienzu. Po drodze trzeba co chwilę stawać na fotki, ale za Austriacką granicą krajobraz brzydnie – Lienzer Dolomiten nie robią już takiego wrażenia. Podobnie jest z Hochalpenstrasse – niby ładnie, zieleń i skały, ale wciąż tęsknimy za smukłymi, strzelistymi turniami. W końcu Dolomity to ponoć najpiękniejsze góry Europy. W Heiligenblut kupujemy butan (w cenie niższej niż w Polsce!) i wspinamy się do Kaiser Josefs Hohe. Tu wrażenie robi na nas dopiero lodowiec Pasterze. Wierzchołek Grossglocknera oczywiście w chmurach, ale widzialność ogółem bardzo dobra, tylko wieje. Na myszkowanie po okolicy warto przeznaczyć cały dzień, my tyle czasu nie mamy, więc po godzince jedziemy na Hochtor. Sto metrów poniżej przełęczy wjeżdżamy w gęstą mgłę. Taka sama mgła jest po północnej stronie tunelu, więc zaraz zjeżdżamy niżej: sto metrów–mgła, dwieście–mgła, pięścet–mgła, no to się napatrzyliśmy widoków, w dodatku jezdnia mokra, widoczność słaba, zakrętów bez liku, 40km/h wydaje się rozsądną prędkością. Dopiero jakieś tysiąc metrów poniżej Hochtor mgła zanika. W Bruck jemy pizzę, objeżdżamy Zeller See od wschodu i kierujemy się możliwie blisko Niemiec. Trochę niepokoją słabe stukniecia z okolic tylnego koła przy małych prędkościach – to chyba łańcuch się wyciągnął na Hochalpenstrasse. W Lofer znajdujemy zadbany kemping, położony tuż nad brzegiem Saalach – piękna rzeka o turkusowej wodzie, otoczenie przypomina przełom Dunajca (tylko tak z pięć razy dłuższy), świetna do kajakarstwa i raftingu. W okolicy znana jaskinia Lamprechtsofen i wyzywające Loferer Steinberge – tu z kolei skojarzenia z północną ścianą Giewontu. Wieczorem jeszcze wypad pieszo 10 min na punkt widokowy po drugiej stronie rzeki i ciemny Kaltenberg na dobranoc.
6.Przełęcz Vrsic
7.Tak smakują Dolomity
8.Poranek na kempingu
9.Trzy Cimy widziane z Misuriny
10.U wrót raju
11.Pod Trzema Cimami
12.Zjazd spod schroniska Auronzo
13.Pożegnanie z Dolomitami
14.Trochę zimy w środku lata
15.Hochtor - szkoda że nic nie widać